FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum www.thetwilightsagafanfiction.fora.pl Strona Główna
->
Kącik pisarza
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Witajcie!
----------------
Archiwum konkursów
***
Regulamin
Osoby do sprawdzania tekstu, poszukiwane
Ogłoszenia
Poznajmy się
Konkursy
Rankingi
Muzyka
Filmy i seriale
Książki
Książki
Serial
Obsada
Filmy
Książki
Bohaterowie
Obsada
Serial
Książka
Bohaterowie
Obsada
Kącik Pisarza
Pojedynki Literackie
Księgozbiór
Poezje piosenki i krótkie opowiadanka
Archiwum
Culleniowie Zmierzch
Edward i Bella - Zmierzch
Twilight
New moon
Sfora- New moon
Volturii - New moon
Cullenowie - New moon
Eclipse
Przed świtem
New Moon
Alice
Volturii
Bella i Edward
Vampire Diaries
Obsada
Damon
Sezon 2
Caroline
Elena
Sezon 1
Sezon 2
#1
#2
#3
#4
#5
#6
#7
#8
#9
Wytwory naszej wyobraźni!
----------------
FanFiction
Fan-Art
Banery, avatary i tapety.
Archiwum Opowiadań
Wolna Twórczość
Saga Zmierzch - książki
----------------
Zmierzch
Księżyc w nowiu
Zaćmienie
Przed świtem
Midnight Sun
Drugie Życie Bree Turner
Stephenie Meyer
Postacie
Saga Zmierzch - filmy
----------------
Zmierzch
Księzyc w Nowiu
Zaćmienie
Przed świtem
Obsada
Pojedynki Literackie
Kącik pisarza
Poezje i piosenki, oraz krótkie opowiadanka
Księgozbiór
Pamiętniki Wampirów
----------------
Obsada
Książki
Autorka
Inne serie ksiązek o tematyce wampirzej i nie tylko i ich ekranizacje
----------------
True Blood
,,Dom Nocy"
"Umarli czasu nie liczą"
Seria ,, Nieśmiertelni"
Błękitnokrwiści
Seria: ,, Harry Potter"
Postacie
Pozostałe:
----------------
Plac zabaw
Off Topic
Naszym zdaniem
Na celowniku
Twilight-owe puzzle
Pamiętnikowe Puzzle
Puzzle od Ness
Quizy
Reklama
Toplisty
ShoutBox
----------------
ShoutBox
Dodatki
----------------
Najlepsze cytaty
Kalendarz
Strony innych
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Honey
Wysłany: Śro 22:33, 13 Kwi 2011
Temat postu:
No i tu Mery trafiła w sedno
Mam nadzieję że się nie dowie, bo co wtedy? Albo niech się dowie i będzie spokój .
Honey
Renesmee
Wysłany: Śro 20:49, 13 Kwi 2011
Temat postu:
Po tak wielkiej przerwie, postanowiłam coś napisać. Mam nadzieję, że wam się spodoba
7. Chłopcy z La Push
Wstałam rano z bólem głowy. A przecież nic praktycznie nie wypiłam! Jedno piwo i tyle. Zeszłam na dół, zjadłam śniadanie i wróciłam na górę, do swojego pokoju. Wszyscy jeszcze spali. Ubrałam się w jeansowe rurki, szaro-czarny pasiasty top i trampki. Po chwili zadzwonił mój telefon, który leżał teraz na szafce nocnej. Szybko do niej podbiegłam, wzięłam aparat do ręki i odebrałam, nim dźwięk dzwonka obudził rodziców.
- Halo? – zapytałam pół szeptem.
- Cześć, to ja, Gabrielle – przywitała się moja przyjaciółka.
- O, cześć – mruknęłam zaskoczona.
- Masz ochotę wybrać się z nami do La Push posurfować?
- Ja nie surfuję – wyznałam.
- Nie szkodzi! – oznajmiła. – Amanda też nie, więc obie możecie posiedzieć na plaży!
Westchnęłam.
- No proszę! Prooooszę! – zaczęła jęczeć do telefonu.
- No dobrze – zgodziłam się.
- Super! – ucieszyła się. – Zaraz po ciebie wpadniemy.
- Okej – odpowiedziałam, po czym się rozłączyłam. Wyjrzałam przez okno. Zbierało się na deszcz. Na wszelki wypadek wezmę kurtkę deszczową. Zabrałam jeszcze torebkę, do której wpakowałam telefon i zeszłam na dół. Napisałam kartkę dla rodziców z informacją gdzie jestem i położyłam ją na blacie stołu w kuchni, po czym wyszłam z domu. Właśnie podjechał mini van z przyciemnianymi szybami. Szyba od strony kierowcy się uchyliła i zauważyłam twarz blondyna o niebieskich oczach.
- Wskakuj! – krzyknął do mnie, a zasuwane drzwi się otworzyły. Niepewnie podeszłam do auta, wpakowałam się do środka, a ktoś za mną zasunął drzwi. Rozejrzałam się po wnętrzu. Było tam strasznie ciasno. Z sześć osób siedziało ściśniętych. Myślałam, że jedziemy tam wieczność. Gdy dojechaliśmy, nie umiałam posiąść się z radości. Szybko wyskoczyłam z auta. Reszta osób też była zadowolona. W ogóle ich nie znałam. Widziałam ich niepewne spojrzenia w moją stronę. Czułam się strasznie głupio, a nigdzie nie widziałam Gabrielle. Po chwili podeszła do mnie dziewczyna o kasztanowych włosach do pasa.
- Cześć – przywitała się. – Jestem Amanda.
- Cześć – odpowiedziałam. – A ja Mery.
Wymieniłyśmy się uśmiechami.
Po chwili wszyscy przebrani z deskami pod pachami ruszyli na plażę nr 1. Nadal czułam się strasznie głupio, i zaczynałam żałować tego, że tu z nimi przyjechałam. Popełniłam błąd. Lepiej by było, gdybym została w domu i poczytała jakąś dobrą książkę. Z Amandą usiadłyśmy na plaży. Chciałam zacząć z nią jakąś konwersację, jednak wstydziłam się. Miałam nadzieję, że to ona pierwsza się odezwie, jednak zamiast tego, wyjęła z torebki telefon i wybrała jakiś numer, po czym przyłożyła słuchawkę do ucha.
- Halo? O! Cześć Daniel!...Tak, tak. Wiem…Też za tobą tęsknie…Oj, przestań!...- zaśmiała się. – Wpadnę do ciebie wieczorem, a wtedy…
Przestałam ją słuchać. Nie chciałam wiedzieć, co się stanie, gdy do niego wpadnie wieczorem. To było obrzydliwe. Miałam ochotę zatkać sobie uszy, albo oddalić się od niej. Jednak, co bym zrobiła, zauważyłaby to. Spojrzałam na las, który zaczynał się dość kawał drogi stąd, po mojej prawej stronie. Gdybym uciekła, nikt by nie zauważył, prawda?
- Cześć Mery! – Ktoś krzyknął do mnie, a ja odwróciłam się w jego stronę. Była to Renesmee wraz z Jacobem i innymi chłopakami z rezerwatu. Kiwnęłam jej na przywitanie głową. – Może się z nami przejdziesz? – zaproponowała.
- Zapraszamy – odezwał się Jacob, serdecznie się do mnie uśmiechając.
- Z chęcią cię poznamy – dodał jeden z chłopaków, figlarnie się uśmiechając. Reszta z nich wybuchła śmiechem, a ja starałam się nie roześmiać.
- To co? Idziesz? – dopytywała Nessie.
- Właściwie, czemu nie? – powiedziałam, wzruszając ramionami. Tu akurat nie miałam, co robić. Nudno jak w grobie. Właściwie to bardzo się cieszyłam z ich propozycji. Tylko tak udawałam, że mi nie zależy. Podeszłam do nich i poszliśmy się przejść po plaży.
Quil, Embry i Jared byli bardzo zabawni. Nigdy jeszcze się tak nie uśmiałam, jak przy nich. Gdy wracaliśmy Embry zapytał mnie o to, jak się bawiłam na wczorajszej imprezie.
- Było całkiem fajnie – odpowiedziałam.
- Ta wczorajsza impreza to nic, w porównaniu z imprezą z tego lata, co nie? – Powiedział Quil, posyłając kuksańca Renesmee.
- Oczywiście. – Roześmiała się. – Wtedy to dopiero była impreza!
Zauważyłam, że Jacob spoważniał.
Uniosłam jedną brew, niezbyt rozumiejąc.
- Renesmee wtedy się upiła – wyjaśnił Embry.
- Bardzo się upiła – dodał Quil.
- Tak, że ledwo, co chodziła – kontynuował Embry.
- Wy też byliście w nienajlepszym stanie – wtrąciła Nessie. – I ja przynajmniej nie przespałam się z jakąś dziewczyną na tylnim siedzeniu swojej koleżanki. – Spojrzała na niego wyzywająco.
- Racja, nie przespałaś się z jakąś dziewczyną, ale na pewno przespałaś się z jakimś chłopakiem. – Chłopcy wybuchli śmiechem. – No i od kiedy my jesteśmy koleżankami Nessie? – spytał.
- Od kiedy ubrałeś sukienkę Lei. To też było na tej imprezie, pamiętasz? – odgryzła się, a mu uśmiech zszedł z twarzy. Renesmee triumfalnie się uśmiechnęła.
- Fajnie czasy – oznajmił Quil. – Pamiętam, jak wszyscy spaliśmy w salonie Setha, a później jak sprzątaliśmy, popijając po jednym kieliszku. Renesmee, tak z ciekawości, ile wtedy wypiłaś?
- Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Najpierw dwie lampki wina, później jedno piwo, a później kilka kolejek z wami.
Znów wszyscy zachichotali. Oprócz Jake’a. Nessie szturchnęła go łokciem w żebra.
- No nie bądź już taki sztywny! – powiedziała. – Przecież było wtedy fajnie…
- Jak dla kogo… Edward wtedy się wściekł, jak przywiozłem cię do domu pijaną. Powiedział, że jestem nieodpowiedzialny i że nigdy już nie puści ciebie ze mną na żadną imprezę.
- Ale puścił – wtrąciła. – I to jest najważniejsze. On zawsze się pogniewa, pogniewa, a później daje sobie spokój.
- Twój starszy brat traktuję cię, jak swoją córkę – powiedziałam, i nagle wszyscy spoważnieli.
- Eee…No tak. Faktycznie. – Wybąkała Nessie.
- On jest bardzo opiekuńczy – dodał Jacob.
- Bardzo, bardzo opiekuńczy – poprawił go Quil.
Honey
Wysłany: Sob 23:17, 05 Lut 2011
Temat postu:
Fajne.
Braterskie kłótnie?Chyba raczej kłótnia rodzic-nastolatek
Weny życzę,
Honey
PS.Wściekła jestem,nie będę się rozpisywać.
Renesmee
Wysłany: Sob 21:04, 05 Lut 2011
Temat postu:
6. Impreza
Nadszedł dzień imprezy. Jest wpół do czwartej, a ja nadal nie wiem w czym pójdę. Przejrzałam wszystkie swoje ciuchy i nic nie rzuciło mi się w oczy, nie pomyślałam: ,,Tak, to jest idealne, w tym pójdę’’. Przykładałam kolejne ciuchy do siebie przed lustrem i kręciłam z niesmakiem głową. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Rzuciłam bluzkę, którą teraz trzymałam w ręce na łóżko i zbiegłam na dół krzycząc:
- Otworzę!
Otworzyłam drzwi.
- Cześć- przywitała się Gabrielle.- Mogę wejść?
- Jasne- przepuściłam ją, po czym zamknęłam drzwi.- Chodź- wskazałam schody i przepuściłam ją, by szła pierwsza. Weszłyśmy do mojego pokoju. Położyła ona torebkę na moim łóżku i przyglądała się stercie ubrań.
- Nie wiesz, w czym chcesz iść?- zapytała.
Pokiwałam potwierdzająco głową.
Westchnęła.
- Też tak mam przed każdą imprezą- wyznała.
Przyjrzałam się jej ubiorowi. Miała na sobie białą bokserkę, na to kurtkę jeansową i do tego w tym samym kolorze spodnie. Buty założyła na lekkim obcasie. Ogólnie fajnie się ubrała.
- Może ubierzesz to, to i to- pokazała mi ciuchy, które trzymała teraz w ręce.- I do tego adidasy. Lepiej nie brać butów na szpilce na imprezę na plaży, bo połamiesz sobie nogi. Ostatnio, jak urządzali tam imprezę, większość dziewczyn ubrała chyba dziesięciocentymetrowe szpilki, a potem tylko siedziały i nic nie robiły, bo nie chciały się pozabijać, gdy wszyscy inni świetnie się bawili i tańczyli. Dobrze, że wtedy ubrałam japonki, bo też bym się połamała.
Odebrałam od niej ubrania.
- Myślisz, że dobrze będę w tym wyglądać?- zapytałam, spoglądając na białą bokserkę, podobną do tej, co miała na sobie Gabrielle, czarne rurki i czarną bluzę z kołnierzykiem.
- Jasne, że tak- oznajmiła, popychając mnie w stronę drzwi.- A teraz idź się przebierz. Ja tu poczekam. Pośpiesz się, bo się spóźnimy!
- Okej, okej- mruknęłam.
Weszłam do łazienki i szybko się przebrałam. Poczesałam włosy i wróciłam do pokoju.
- Chodź- zwróciłam się do Gabrielle, biorąc z biurka telefon i wkładając go do kieszeni w spodniach.
- Dobrze wyglądasz- zmierzyła mnie wzrokiem.
- Dzięki- odpowiedziałam.
Jechałyśmy jej autem. W piętnaście minut dojechałyśmy na miejsce. Wybiła czwarta. Gabrielle szybko zamknęła za sobą drzwi, obeszła auto, chwyciła mnie za nadgarstek i pociągnęła w stronę plaży.
Zaczynało robić się już ciemno. A może to przez te potężne chmury deszczowe? Z resztą nie ważne. Ściemniało się. Na plaży była grupka około dwudziestu osób. Podeszłyśmy do niej i wmieszałyśmy się w tłum.
Rozglądałam się dookoła, szukając jakiejś znajomej twarzy. Natknęłam się chyba tylko na trzy, cztery osoby, które kojarzyłam. Reszta osób chyba była z rezerwatu.
- Nie martw się- poklepała mnie po ramieniu Gabrielle.- Będzie ich więcej.
Chciałam jej wyjaśnić, że nie o to mi chodzi, gdy nagle przede mną, jakby zmaterializowała się, Renesmee.
- Hej- przywitała się.- I jak? Podoba wam się?
- Spoko- odpowiedziała Gabrielle.
- Jasne- powiedziałam, przyglądając się dziewczynie.
Była nawet ubrana podobnie do mnie. Miała na sobie białą bluzkę, która odsłaniała dość jej dekolt, na to miała bluzę z kołnierzykiem, jednak nie czarną, tak ja ja, lecz granatową z białymi pasami po bokach i znaczkiem adidasa na piersi. Do tego miała jasne jeansowe rurki i czarne trampki.
- Fajnie wyglądasz- skomentowałam jej strój.
- Dzięki- odpowiedziała szeroko się uśmiechając.- Wy też- wskazała ręką na nas.
- Dzięki- odpowiedziałyśmy.
Podszedł do nas wysoki i dość napakowany Indianin. Objął Renesmee w tali i pocałował ją w czubek głowy. Dziewczyna zachichotała.
- Jake, to jest Mery, a to jest Gabrielle- powiedziała, wskazując na każdą z nas ręką.- A to jest Jacob- poklepała jego dłoń, którą ją obejmowałam.
- Cześć- przywitał się chłopak.
- Hej- odpowiedziałam nieśmiało.
- Siema- przywitała się Gabrielle.
- My już pójdziemy- powiedziała Nessie, próbując chociaż trochę odciągnąć od siebie chłopaka z szerokim uśmiechem na twarzy.
Po chwili obaj oddalili się od nas i zniknęli gdzieś w tłumie.
- Przystojny- skomentowała wygląd Jacoba Gabrielle.
- Nawet- mruknęłam, wzruszając ramionami.
- Nie mów, że nie chciałabyś mieć takiego chłopaka.
- Chciałabym, ale nie akurat jego. Jest już zajęty- wytłumaczyłam.
- Ale może być za niedługo wolny- oznajmiła, szeroko się uśmiechając.
- Chyba nie chcesz jej go odbić?- zapytałam.
- Wyluzuj- odezwała się.- Żartowałam tylko. Choć przyznam, że kusi mnie.
Posłałam jej kuksańca i obie się roześmiałyśmy.
Podeszło do nas dwóch Indian.
- Cześć- przedstawił się ten wyższy.- Jestem Embry, a to jest Quil.
- Ja jestem Gabrielle, a to jest Mary- wskazała na mnie palcem.
Uśmiechnęłam się i pomachałam do chłopców.
- Jesteś tutaj nowa?- zapytał Quil.
- Tak- odpowiedziałam.- Przeprowadziłam się tutaj kilka dni temu.
Obaj pokiwali z zrozumieniem głowami.
- Może przejdziemy się?- zaproponował Embry.
- Okej- odpowiedziała Gabrielle, a ja pokiwałam tylko głową.
Szliśmy wzdłuż plaży i gadaliśmy o naszych szkołach, znajomych, imprezach i takich tam. Gdy oddaliliśmy się od pozostałych tak, że ich nie było już widać, zauważyliśmy przed sobą dwie osoby. Byli dość daleko, a na dodatek zapadał zmrok, więc ciężko było ustalić, kto tam konkretnie był, jednak jedno wiem na pewno, kłócili się.
Była to na pewno dziewczyna z chłopakiem. Poznałam po głosie.
Zatrzymaliśmy się nie wiedząc co zrobić. Czy podejść, a może uciekać?
Jednak z Gabrielle nie miałyśmy wielkiego wyboru. Quil i Embry szli w stronę głosów, więc my, nie chcąc zostać same na tym pustkowiu, szłyśmy za nimi.
Gdy byliśmy już coraz bliżej, rozpoznałam sylwetki osób. Była to Renesmee i jej brat, Edward.
- Nie zniosę tego dłużej!- krzyczała.- Dlaczego nie może być tak jak dawniej? Dlaczego nie mogę…- przerwała i odwróciła się w naszą stronę.
- Co się dzieje?- zapytał Quil, gdy byliśmy podchodziliśmy do nich.
- Nie ważne- warknęła Renesmee, minęła nas i ruszyła w stronę, z której przyszliśmy. Patrzałam za nią, aż znikła w ciemnościach.
- Zwykłe, braterskie kłótnie- wyjaśnił Cullen. Wyglądał na niewzruszonego.
- Ach, tak- odpowiedział Embry.
- Pójdę za nią- oznajmił Edward, po czym tak jak jego siostra, ominął nas i zniknął w ciemnościach.
- Ci Cullenowie są dziwni- powiedziała Gabrielle.
- Trochę- przyznał Quil.- Ale Renesmee jest spoko. No i jest z naszym kumplem, Jake’em.
- Długo są już razem?- zapytała Gabi.
- Dość długo- odpowiedział.
- Wyglądają na szczęśliwych- oznajmiłam.
- Bo są- wtrącił Embry.
Honey
Wysłany: Sob 20:10, 01 Sty 2011
Temat postu:
I am number one!(Pierwsza!)
Pff...Już sobie wyobrażam ich rozmowę.
,,-Żadnych przyjaźni z ludźmi,Nessie!
-Ale tato..
-Żadnych.-powiedział ostrym tonem,po czym spojrzał na Bellę.-Dobrze,ale ogranicz się co do jednego i chodź na regularne polowania."
Przepraszam,nie mogłam się powstrzymać,przepraszam.
A tak do tematu;
WENY,WENY I JESZCZE RAZ WENY!
Renesmee
Wysłany: Pią 22:25, 31 Gru 2010
Temat postu:
6. Kłótnia
Do pokoju weszła mama. Poznałam po jej krokach. Nadal twarz miałam pod poduszką.
- Mogę z tobą porozmawiać?- Zapytała zamykając za sobą drzwi.
- Nie- odpowiedziałam.
- Kochanie, bardzo mi przykro. Chciałabym cię przeprosić.- Przysiadła na skraju mojego łóżka, tuż obok mojej głowy.
- A co ja mam powiedzieć? Wybaczam ci? Gdybym to zrobiła, okłamałabym cię.
- Możemy o tym zapomnieć i zacząć od nowa? Od zera. Tak jakby przeszłość nie istniała?
- Nie wiem, czy tak się da o tym za pomnieć i zacząć od nowa.
- Proszę, skarbie. Naprawdę zależy mi na naszej przyjaźni. Od zawsze wiedziałam, że jesteś inna i po prostu myślałam… Myślałam, że ty wolisz spędzać czas sama czytając książki, a moja obecność tylko ci przeszkadza.- Wyjąkała.
- Mamo, ja naprawdę cię kochałam i kocham, bo nie potrafię tego uczucia w sobie stłumić! To, co mówiłam przedtem, o tym, że nie chciałam cię znać, było po części kłamstwem. To znaczy, miałam cię dość i w ogóle, ale też miałam nadzieję, że się zmienisz i będziemy najlepszymi przyjaciółkami, jak te wszystkie mamy i córki w tych komediach romantycznych. Wiesz co mi najbardziej przeszkadzało i nadal przeszkadza? Twoja praca i brak zainteresowania rodziną. Możesz to wyjaśnić?- Podniosłam się i zwróciłam swoją zapłakaną twarz w stronę mamy.
- Przepraszam- wyszeptała.- Naprawdę przepraszam. – Odgarnęła mi włosy z twarzy.
- Wyjaśnij to.
- Nie mam na to wyjaśnienia. Po prostu kocham swoją pracę! Ale was też kocham. Ciebie i twojego ojca. Zajmujecie razem pierwsze miejsce w moim sercu. Dopiero później jest praca.
- To dlaczego z nami spędzasz mniej czasu?
- Bo wydaje mi się, że mnie tutaj nie potrzebujecie. Ty zawsze siedzisz w swoim pokoju i nie rozmawiasz z nikim. Twój tata siedzi tylko przed telewizorem. A ja? Co ja mam robić jak mnie nie potrzebujecie?
- Trzeba było chociaż raz zajrzeć do mojego pokoju i zapytać jak minął mi dzień, a ja wtedy opowiedziałabym ci go cały z najdrobniejszymi szczegółami, podkreślając to co było w nim najlepsze i to co było w nim najgorsze.
- A może teraz?- zapytała podnosząc jedną brew.
- Co teraz?
- A może teraz opowiesz mi jak minął ci dzień? Tylko nie zapomnij uwzględnić tego, co było w nim najlepsze, a co najgorsze. – Uśmiechnęła się szeroko.
Nieco się zmieszałam. Byłam szczęśliwa, co prawda, jednak nie wiedziałam, od czego zacząć. Może od początku?
- No, więc w szkole było w miarę okej. Ludzie okazali się być nawet mili. Zapoznałam się z dwoma dziewczynami. W sobotę jedna z nich chce wyciągnąć mnie na imprezę. Gabrielle jest bardzo miła, jednak też trochę zakręcona. Siedzę z nią na biologii. Z Renesmee poznałam się przez przypadek. Idąc na lekcję wpadłam na nią na korytarzu.
Nauczyciele nawet fajni. Lekcje odbywają się trochę na niższym poziomie niż w Phoenix, ale i tak jest okej.
- A co z Mariettą?- zapytała mama.
- Nie wiem. Chciałabym do niej zadzwonić i jej wszystko wyjaśnić. Tylko, że ona na pewno już o wszystkim wie i jest obrażona na mnie za to, że nie dowiedziała się tego ode mnie.
- Na pewno jest obrażona, ale także tęskni za tobą. Zadzwoń do niej teraz i powiedz, że w wakacje się spotkacie.
- Naprawdę?
- Tak. Jak będziesz chciała, będziemy tam jeździć, co roku na wakacje.
- Mariettę na pewno to ucieszy.- oświadczyłam z uśmiechem na twarzy.
Tak, moja najlepsza przyjaciółka na pewno nie będzie umiała się doczekać naszych wakacyjnych spotkań i na pewno mi wybaczy mój wyjazd bez pożegnania. Taka ona już była.
- Masz-Wręczyła mi swój telefon komórkowy.- Zadzwoń do niej i jej wszystko wytłumacz. Wiem, że to po części moja wina, że nie pozwoliłam ci się z nią pożegnać, bo na ostatnią chwilę się pakowaliśmy i jechaliśmy na lotnisko i to wszystko z mojej winy, więc jak chcesz, możesz zwalić całą winę na mnie.
Wybrałam odpowiedni numer i czekałam na sygnał. Mam wstała, po czym wyszła z pokoju.
- Dzięki- powiedziałam, gdy otwierała drzwi z mojego pokoju.
- Nie ma za co- Puściła mi perskie oko i wyszła zamykając za sobą drzwi.
Byłam jej wdzięczna. Dopiero teraz zrozumiałam, że wcale nie jest taka zła i że powinnam od początku być z nią szczera, jak z najlepszą przyjaciółką. To nie ona zawaliła całą sprawę, tylko ja. To ja nie dawałam jej szansy zaprzyjaźnienia się ze mną, bo od razu ją stawiałam na czarną listę za to, że do mnie nie podchodziła, nie rozmawiała ze mną, nie zajmowała się mną. A to ja sama ją odpychałam i to była moja wina. Mama się zachowywała tak jak się zachowywała tylko i wyłącznie przeze mnie. Bo nie dopuszczałam jej do siebie, zamknęłam się przed nią. Byłam głupia. Moje zachowanie było naganne. To ja powinnam ją przeprosić, a ona powinna mi wybaczyć lub też nie.
- Halo?- Odezwała się Marietta.
Przez te rozmyślania zapomniałam, że do niej dzwonię.
- To ja, Mery. Możemy porozmawiać?
Po drugiej stronie nastała chwilowa cisza. Marietta nic nie mówiła.
- Proszę- dodałam.
- No dobrze- odpowiedziała po chwili głosem pełnym wyrzutów.
- Przepraszam, że się z tobą nie pożegnałam i w ogóle, ale ta przeprowadzka nastała tak szybko, że tak naprawdę, nie mogłam pożegnać się z nikim, nawet po części nie jarzyłam, o co chodzi. Wybaczysz mi?
- No nie wiem. W jeden dzień idziesz ze mną do szkoły, a na drugi dowiaduję się, że już cię nigdy nie zobaczę, bo się przeprowadziłaś. Wiesz jak się czułam? Pomyślałam sobie, że ci na mnie nie zależy i tyle.
- Wiesz, że to nie prawda. Kocham cię jak siostrę.
- To dlaczego wyjechałaś i mnie zostawiłaś samą bez żadnego wyjaśnienia?
- Mówiłam już. To przez tą nagłą przeprowadzkę. Wiem, że to nie jest najlepszy argument, ale proszę… Wybacz mi. Zależy mi na naszej przyjaźni.
- Tylko, że teraz ta przyjaźń będzie na odległość- fuknęła.
- Wiem. Przykro mi.- Mówiąc to głos mi się załamał.- Naprawdę nie chciałam. Zachowałam się jak idiotka. Byłam głupia. Przepraszam.- Poczułam jak po moich policzkach spływają łzy. Pociągnęłam nosem.
- Mery, ty płaczesz?- zapytała.
- Tak.
- Nie płacz. Nic się nie stało. Wybaczyłam już ci. Nie musisz płakać.- Jak zwykle bardzo miękka i troskliwa. Moja najlepsza przyjaciółka.
- Żałuję. Naprawdę żałuję. Gdybym mogła cofnąć czas…
- Zapomnijmy o tym, dobra? Zajmijmy się proszę przyszłością. Do przeszłości nie ma, po co wracać.
- Masz rację.- Odpowiedziałam hardo pociągając jeszcze raz nosem i wycierając łzy wierzchem dłoni.- Jeśli ty tak mówisz.
- Tak, ja tak mówię.- Zaśmiała się.
- Jak myślisz, będziemy mogły się kiedyś jeszcze spotykać?- Zapytała.
Nagle przypomniało mi się to, co powiedziała mi mama. Powiedziała, że mogę się z Mariettą spotykać co roku podczas wakacji. Nie za bardzo mi to odpowiada, jednak, jeśli nie mam innego wyjścia i nie mogę się spotykać z nią częściej odpłacając moją głupotę, powinno mi to wystarczyć.
- Marietto, muszę ci coś powiedzieć.
- Co?
- Rozmawiałam już o tym z mamą. Powiedziała mi, że możemy się spotykać w każde wakacje. Co ty na to?- Nie dało się uniknąć nadziei w moim głosie.
- Tylko?- Nadąsała się.- Raz w roku to za mało. Będę za tobą bardzo tęsknić. Już tęsknię.
- Ja też za tobą tęsknię i będę tęsknić. Wiem, że to mało, ale lepiej czekać na nasze spotkanie rok, niż w ogóle. Nie przeżyłabym chyba, gdybym się nie mogła z tobą spotkać.
- To będzie najdłuższy rok w moim życiu.
- Mój też. – Obie zachichotałyśmy.- Będę odliczać dni do naszych spotkań.
- Ja też. I codziennie będę o tobie myśleć, by nie zapomnieć jak wyglądasz.
- Kocham cię.- Wyszeptałam.
- Ja ciebie też, kochanie.
- Bardzo mnie to cieszy.- Uśmiechnęłam się.
- Mnie też.- Powiedziała.- Może opowiesz mi teraz coś o twojej nowej szkole i nowych przyjaciołach? Są tam jacyś przystojniacy?
- Szkoła jak szkoła. Wieje nudą. Poznałam jedynie dwie Dziewczyny i zostałam zaproszona na imprezę.
- Na imprezę? Super! Pójdziesz prawda?
- Właśnie się zastanawiam, ale chyba tak. Gabrielle, to jedna z tych dziewczyn, które poznałam, jest bardzo podobna do ciebie i na pewno nie pozwoliłaby mi nie iść.
- I bardzo dobrze. Moja krew.- Zaśmiała się.- A chłopcy? Są jacyś przystojni?
- No nawet, nawet.
- Może na tej imprezie będą jacyś fajni. Musisz koniecznie na niej być! Słyszysz? Ja tam się dowiem, czy byłaś czy nie.
- Tak, jasne.- Zachichotałam.
- Ja mówię poważnie! Masz się mnie słuchać.
- Oczywiście szeryfie.- Nadal chichotałam.
- No i tak ma być. Ja już muszę kończyć, no wiesz. Muszę się trochę pouczyć, bo nie będę mogła iść na imprezę w piątek. Pa, skarbie!
- Okej. Ja też muszę się przygotować do szkoły i obadać jeszcze cały dom. Pa, kotku!
- Miał, miał.
Śmiejąc się nacisnęłam czerwoną słuchawkę. Jak dobrze, że mogłam, chociaż chwilkę porozmawiać z Mariettą i poprzypominać sobie stare czasy, gdy jeszcze obie chodziłyśmy wszędzie razem. Będę tęsknić za nią przez cały rok, aż do naszego kolejnego spotkania.
Zeszłam na dół. Mama siedziała w salonie i oglądała telewizję. Nie chcąc jej przeszkadzać, usiadłam obok niej i położyłam pożyczony telefon na niski stół. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wyglądało całkiem, całkiem. Nie powiem, na pewno nowocześniej niż w poprzednim domu. Ściany były w kolorze beżowym, a niskie meble w kolorze venge. Mimo iż na pozór oba kolory nie pasowały do siebie, w rzeczywistości jest inaczej. Ładnie z sobą się łączą, tak jak to teraz jest modnie. Jednak mama ma wyczucie stylu. Już przekonałam się o tym na widok mojego pokoju, teraz tylko się utwierdziłam w swoich domysłach.
Przy ścianie po prawej stronie od okna stały meble. Pierwsza od okna stała duża szafa, później stała niska komoda z szafkami, na której stała duża plazma. Nad nim przyczepione były dwie półki, na których stały ramki z zdjęciami moimi, gdy miałam pięć lat oraz rodziców w dniu ślubu. Obok tego stała kolejna duża szafa przedzielona na pół: z jednej strony była drewniana z szafkami na ubrania, a druga szklana z podświetlanymi szklanymi półkami, na których leżała stara porcelana mamy. Zaś ściana naprzeciw okna była pusta, a przy tej po lewej stronie od okna stała brązowa skórzana sofa, przed którą stał niski stolik w kolorze venge, co na środku miał szklaną szybę, a pod tym półkę. Całość pokoju robiła ogromne wrażenie. Nareszcie znalazło się miejsce, w którym całą rodziną możemy mile spędzić czas.
- Jesteś świetna, mamo.- Powiedziałam, po czym pocałowałam mamę w policzek.
Zachichotała, jednak nadal patrzyła w ekran.
- Wiem. Ja ciebie też, skarbie.- Odpowiedziała.- Idź, pooglądaj resztę domu. Powinna ci się spodobać. Robiłam wszystko, by każdemu z nas wszystko pasowało. Jesteś młoda, więc pewnie wolisz mieszkać w domu urządzonym w nowoczesnym stylu, a twój tata musi mieć koniecznie duży telewizor, i tak się stało. W końcu mieszkanie, to miejsce, w którym spędzamy większość naszego życia, musi być idealne.
- Gdzie się tego dowiedziałaś, co?- Zapytałam szeroko się uśmiechając i podnosząc jedną brew.
- W takim jednym czasopiśmie pisało.
Obie wybuchłyśmy śmiechem.
- A gdzie jest coś, co ty potrzebujesz w domu?- Rozejrzałam się dookoła szukając, chociaż jednej rzeczy, która skojarzyłaby mi się z mamą. W poprzednim domu miała swój pokój, który nazywała biurem. Tam miała wszystkie swoje rzeczy. Można powiedzieć, że tylko tamto pomieszczenie kojarzyło mi się jedynie z nią. Reszta mieszkania była moja i taty.
- Tu, tam, wszędzie. – Rozejrzała się dookoła, po czym spojrzała na mnie i wzruszyła ramionami.- Wszędzie jest moje miejsce, gdzie mogę miło spędzić czas. Na przykład tutaj, razem z tobą i tatą. Możemy oglądać filmy, grać w gry planszowa lub robić mnóstwo innych rzeczy. Najważniejsze, że razem. Wszystko inne się nie liczy. A zresztą. I tak ty masz swój pokój, swój świat. Ja i twój ojciec mamy swój. To jest w sumie nie ważne. Jednak ten salon, w którym teraz siedzimy, będziemy uważać za nasz wspólny świat. Co ty na to?
- Zgadzam się.
Reszta domu również była imponująca. Kuchnia w nowoczesnym stylu z wiszącymi szafkami otwieranymi w górę, podłużnym blatem na środku i wysokimi, jak w jakimś barze, krzesłami, robiła wrażenie. Wszystkie meble były dębowe z mrożonym szkłem, a ściany pomalowane były na zielono.
Inne pomieszczenia również wydawały się jakby wzorowane na najnowszych trendach. Najbardziej z nich wszystkich wpadła mi w oko sypialnia rodziców. Na środku stało dwuosobowe łóżko z metalowymi obręczami, a za nim na całej ścianie wymalowana była Wieża Eiffla podczas zachodu słońca. Reszta pokoju była w kojącym beżu, przechodzącym w biały. Komody, wielka szafa i półki w kolorze były venge. Podłoga była w jasnych panelach. Pewnie dębowych lub orzechowych.
Następnego dnia zjawiłam się w szkole z większym zainteresowaniem. A co mi tam. Nie ma odwrotu. Powinnam żyć jak mi się należy. Od początku do końca.
I właśnie teraz nadszedł ten nowy początek. Wszystko z mamą wyjaśniłam, z Mariettą też. Nie ma powodu do zmartwień.
Pierwszą lekcją moją była matematyka. Później biologia, hiszpański, chemia i przerwa na lunch. Gdy zauważyłam czyjeś spojrzenie, odpowiadałam na nie uśmiechem. Jak mnie mają zapamiętać, to nie jako sknerę, nudziarę, dziewczynę, która się alienuję.
Usiadłam przy pierwszym wolnym stoliku. Nawet nie zdążyłam cokolwiek zrobić, obok mnie siedziała już Renesmee szeroko się uśmiechając.
- Cześć.- Przywitała się.
- Cześć.- Bąknęłam nieco przestraszona. Muszę przyznać, wystraszyła mnie.
- Zdecydowałaś już?
- Że co?- Zapytałam jak głupia, choć wiedziałam, o co jej chodzi. O imprezę.
- No wiesz, w sprawię imprezy.
- Ano tak. Idę raczej.
- To super.- Zapiszczała, po czym mnie mocno przytuliła.
Spojrzała gdzieś w bok i nagle zmarkotniała. Podążyłam jej wzrokiem. Patrzyła na stolik, przy którym siedziała cała reszta Cullenów.
Nie zdążyłam nic powiedzieć, gdy ona się odezwała.
- Muszę już iść.- Błyskawicznie wstała i ruszyła w ich stronę. Przyglądałam jej się do czasu, gdy usiadła obok miedzianowłosego i zwróciła się w jego stronę. Intensywnie z nim o czymś dyskutowała.
Honey
Wysłany: Pon 15:13, 20 Gru 2010
Temat postu:
Mery jest podobna do Belli,pochodzi z Phoenix,jest ciekawska...
Czekam na ciąg dalszy.
Marguerite
Wysłany: Wto 17:46, 09 Lis 2010
Temat postu:
No
Mery jest niezła. Fajnie wykreowana postać, taka zadziorna, a jednocześnie skryta, osaczona przez swoją matkę (tej postaci stanowczo [!] nie lubię!), żal mi tego ojca. Pantoflarz trochę z niego, ale myślę, że się niebawem postawi
(mam taką nadzieję). Czekam na sobotnią imprezę, Renesmee, Mery i te wszystkie wątki, które jeszcze rozwiniesz. Weny!
Renesmee
Wysłany: Pon 18:25, 08 Lis 2010
Temat postu:
Forx i Marguerite, dziękuję wam za komentarze:* Mimo iż króciutkie, drobniutkie, i tak zachęciły mnie do dalszego pisania i wstawiania rozdziałów na to forum
Dziękuje wam, kochane!
Piąty rozdział już jest. Mam nadzieję, że się spodoba
5.Cullenowie
- Nie mam pojęcia. W ogóle są jacyś dziwni. - Spojrzała na nich jeszcze raz, po czym zaczęła jeść kanapkę.
- Masz z nimi na pieńku?
- Nie, nie. Po prostu oni z nikim z tej szkoły nie utrzymują bliskich kontaktów! Dziwne, co nie? I uprzedzam twoje kolejne pytanie: Nie, nie są nowi. Mieszkają tu już chyba od dwóch lat.
- Opowiedz mi coś o nich - poprosiłam.
Byłam ich bardzo ciekawa, choć właściwie nie wiem, dlaczego. Może ta ich tajemniczość tak na mnie wpływała?
Gabrielle wzięła wielki kęs, popiła go colą, po czym zaczęła mówić:
- Przeprowadzili się tutaj dwa lata temu. Są adoptowanymi dziećmi państwa Cullen. Podobno nie mogli mieć dzieci. Pani Cullen jest architektem i dekoratorem wnętrz, a pan Cullen to chyba najlepszy lekarz na całym świecie. Dziwne, że zachciało się im mieszkać w takim małym, deszczowym miasteczku, gdy mogli na luzie podbić Hollywood! - Pokręciła głową z niedowierzeniem. - Ja bym na ich miejscu postąpiła inaczej. W każdym razie przeprowadzili się tu, a ich przybrane dzieci zaczęły chodzić do miejskiego liceum. Ten duży. - Wskazała największego i najbardziej umięśnionego chłopaka siedzącego przy ich stoliku. - To Emmett Cullen. Ta blondynka obok niego to Rosalie Hale. Ona ma brata bliźniaka. To ten blondyn siedzący obok tej dziewczyny ze sterczącymi włosami. Ma na imię Jasper. Jasper Hale. A ta dziewczyna obok niego to Alice Cullen. Dalej siedzi Renesmee. Ją zdążyłaś już poznać – westchnęła. - Muszę mówić dalej? Strasznie to męczące.
Przewróciłam oczami.
- To ty chcesz, żebym poszła na tą głupią imprezę – oświadczyłam.
- No dobra, dobra. - Podniosła ręce w obronnym geście. - Jak chcesz. Jeśli jutro będę miała chrypkę, to już wiemy, przez kogo. - Odchrząknęła, po czym kontynuowała: - Renesmee jest młodszą siostrą Edwarda. To ten miedzianowłosy. Ta dziewczyna siedząca obok niego to Bella.
- Są parą?
- Tak. Emmett z Rosalie i Jasper z Alice też. Tylko Renesmee jest samotna, jednak chodzą pogłoski, że kręci z chłopakami z rezerwatu. W sumie nic dziwnego. Każdy chłopak w tej szkole na nią leci. Jest bardzo ładna. Oczywiście ona się tym nie przejmuje i ich odtrąca. - Znowu przeciągle westchnęła - Mogłaby się ze mną zamienić. Też bym tak chciała. Każdy chłopak na wyciągnięcie ręki. Mogłabym ich zmieniać jak rękawiczki!
- No nie wiem, czy to taki dobry pomysł. Gdybyś spotkała tego jedynego, na pewno nie zamieniłabyś go na lepszy model.
- W sumie to masz rację.
- Dlaczego Emmetta, Rosalie i Jaspera nie było na biologii?
- Bo oni są o rok starsi od pozostałych.
- Renesmee wydaje się być najmłodsza w ich gronie - zauważyłam.
Jedynie ona zachowywała się prawie jak przeciętny nastolatek. Ciągle się uśmiechała, wygłupiała. Ciekawe, dlaczego reszta jej rodziny nie zachowywała się tak, jak powinna w tym wieku. W sumie, dlaczego właściwie mnie to dziwi? Sama zazwyczaj siedzę z nosem w książce i gardzę zachowaniami moich rówieśników, którzy zazwyczaj robią z siebie idiotów. Jedynym racjonalnym wyjaśnieniem jest to, że ja po prostu nikogo podobnego do siebie na świecie nie widziałam. I to mnie właśnie w nich zaintrygowało. Właśnie to ciągnęło mnie do poznania ich bliżej.
- I jest. Jest od nas o rok młodsza. Edward, Bella i Alice są w naszym wieku.
- Czyli Renesmee ma szesnaście lat, a jej najstarsze rodzeństwo osiemnaście?
Gabrielle przewróciła oczami, po czym teatralnie westchnęła.
- Nie, wiesz. Ona ma cztery, a jej rodzeństwo półtora. Jasne głupku, że ma szesnaście! - Szeroko się uśmiechnęła.
Po chwili zadzwonił dzwonek. Z tylniej kieszeni jeansów wyjęłam swój plan lekcji. Z tego wynikało, że miałam mieć angielski. Ruszyłam w stronę klasy.
Korytarze były zapełnione uczniami zbiegającymi się w ostatniej chwili do klas. Przeciskałam się przez ten tłum w odpowiednią stronę, jednak nie za bardzo mi to wychodziło.
- Chodź - powiedziała Renesmee, pojawiając się obok mnie znikąd. Podskoczyłam jak oparzona, jednak pozwoliłam się poprowadzić. Dopiero po chwili, gdy wyszłyśmy z tego tłumu, zorientowałam się, dlaczego właściwie było tam tyle ludzi. Po prostu wybuchła jakaś bójka.
- Dlaczego znowu mi pomagasz? - Zwróciłam się do Renesmee.
Ona w odpowiedzi tylko zachichotała.
- To tu – oznajmiła, wskazując jakieś drzwi po prawej stronie. - Na następny raz omijaj takie tłumy, idąc ciągle pod ścianą. To moja rada.
Wchodząc do klasy, nagle coś mi się przypomniało. Odwróciłam się do dziewczyny i zapytałam:
- Wybierasz się może na imprezę w tę sobotę na plaży?
- Raczej tak, a co?
Zdziwiona wytrzeszczyłam oczy. Przecież Gabrielle powiedziała, że Cullenowie nie chodzą na takie imprezy.
- Nic, nic - odpowiedziałam, po czym weszłam do klasy.
Do końca dnia nie widziałam się z Renesmee.
Wieczorem odrobiłam zadania i zeszłam na dół na pierwszą uroczystą kolację w Forks.
- Witaj, słonko - przywitała się mama.
Rozejrzałam się dookoła. Wszystko było już praktycznie poukładane tak, jak kiedyś. Ciekawe, kiedy mama zdążyła wypakować to wszystko z olbrzymich kartonów.
- Tak jak dawniej, prawda? - Rozejrzała się dookoła z zadowoleniem.
- Tak. Kiedy to zrobiłaś?
- Zwolnili mnie dzisiaj wcześniej z pracy. Myślałam, że od dziś zacznę pełnić swoją funkcję, jednak się myliłam. Dzisiejszy dzień miałam mieć wolny, ale połowę przeznaczyłam na zapoznawanie się z pracownikami mojej firmy, no i drugą połowę na układanie tych rzeczy.
- A co z meblami? W tym mieście można tak szybko je zamówić, kupić i dostać?
Mama nieco się zmieszała.
- Zamówiłam je już wcześniej.
- Jak dużo wcześniej?
- Bardzo, bardzo dużo.
- A konkretniej?
- Wtedy, gdy szef zaproponował mi to stanowisko, jeszcze nieoficjalnie, parę miesięcy temu.
- Mamo!
- Och, nie gniewaj się.
- Wiesz, że nie powinnaś robić takich rzeczy? Nie mogłaś poczekać te parę miesięcy? A co by się stało, gdybyśmy się tu jednak nie przeprowadzili?
- Skarbie, wyluzuj. - Poklepała mnie po ramieniu. - Nic się nie stało, prawda? Gdybyśmy się tu nie przeprowadzili, kazałabym je przetransportować do Phoenix. Nasze stare meble były już okropne.
Westchnęłam. Jak zawsze miała mnóstwo argumentów, a ja coraz mniej. Nie warto było się z nią sprzeczać, bo jasne było, kto by wygrał.
Zasiadłyśmy do stołu. Po chwili pojawił też ojciec.
- Jak ci minął dzień, skarbie? – Zapytał, krojąc kotleta.
Tylko on pytał mnie zawsze o szkołę, o to, co porabiałam w ciągu dnia. Mama chyba jeszcze nigdy w życiu nie zaangażowała się w moje życie bardziej, niż było trzeba. Wydawało mi się, że nie interesuje jej to. Wolała mówić o sobie.
- Dobrze. Poznałam dwie nowe koleżanki. - Pochwaliłam się.
- Jak się nazywają?
- Gabrielle i Renesmee.
- Renesmee Cullen? - Wtrąciła mama.
- Tak. - Wybąkałam zdziwiona jej zainteresowaniem.
- Najmłodsza z adoptowanych dzieci doktora Cullena? - zapytała.
- Tak - odpowiedziałam. - A co?
- Nic, nic. Ludzie w mojej pracy bardzo go chwalą.
- Łał. W takiej krótkiej chwili, którą spędziłaś w pracy, zdążyłaś dowiedzieć się wszystkiego na temat mieszkańców tego małego, wstrętnego miasteczka? - Zapytałam rozdrażniona.
Wkurzało mnie to, że mama znowu odtrąca moje sprawy i kieruje moje życie na drugi plan, wtrącając rewelacje na temat swojej pracy, którą tak bardzo kocha.
- Nie bądź niemiła - odezwał się tata.
- Jak mogę być niemiła, kiedy ona znowu zaczyna? - zapytałam rozgniewana.
- Ona jest twoją matką - powiedział stanowczo.
- No i co z tego? Ciągle jej praca jest ważniejsza ode mnie. Nawet nie zdążyłam powiedzieć, że w sobotę jest impreza, na którą prawdopodobnie się wybieram, bo ona już wtrąciła swój wątek. I to nie pierwszy raz. – Poczułam, że łzy stają mi w oczach. - Już od dawna tak jest. Ale starałam się z tym żyć. Zawsze jej ulegałam. Jak byłam mała, zapisywała mnie na różne zajęcia dodatkowe, a ja nie chciałam. Nie lubiłam na przykład baletu, czy tam piłki nożnej, bo nie byłam w tym dobra, ale ona uparcie kazała mi na to chodzić, mówiąc, że za niedługo to polubię i będę w tym najlepsza. To był stek kłamstw. Dzieci się ze mnie śmiały. - Zrobiłam pauzę, czekając na ich reakcję. Żadne z nich jednak nie przemówiło, więc kontynuowałam: - A w szkole? W szkole było tak samo. Nic nieznacząca, spokojna Mery. Ofiara losu. Izolowałam się od reszty uczniów, bo myślałam, że będąc taka, jak inni wyrosnę na osobę taką, jak mama, Nieinteresującą się własną rodziną, cholerną damulkę, która ma gdzieś to, co robi jej dziecko.
- Mery… - zaczął tata.
- Tylko nie Mery! To prawda, wiesz o tym! Przez całe życie udawałam kogoś, kim nie jestem. Przez całe życie, gdy chciałam wydrzeć się na mamę, powiedzieć jej to, co myślę, hamowałam się, bo wiedziałam, że to wyjdzie mi tylko na złe. Chyba wiesz, od kiedy to się zaczęło. Gdy mama zaczęła czytać tą cholerną książkę o wychowaniu dzieci, którą poleciła jej żona szefa. Ciągle karała mnie za nic. Nienawidziłam jej za to, bo przecież wydawało mi się, że robiłam to, co ona chciała. Gdy było mi naprawdę trudno, brałam tabletki uspokajające, a teraz… Teraz już ich nawet nie potrzebuję, bo się wyćwiczyłam. Caroline dostała nową posadę w Forks. Wyjeżdżamy do Forks, bez dyskusji. A Mery, co? Mery użala się nad sobą tylko i wyłącznie w swoich myślach i tylko tam odczuwa ból.
- Przepraszam - wyjąkała mama.
- Przepraszam?! – powtórzyłam. - Tylko tyle masz mi do powiedzenia?! - wrzeszczałam. -Zmarnowałaś mi całe życie. Calutkie życie. Od początku aż do teraz. Każdy moment mojego życia był pod twoją władzą. Robiłam to, co chciałaś przez całe moje dzieciństwo i przez okres dojrzewania, aż do teraz. Gdy już wiem, że źle robiłam, poddając się tobie na każdym kroku i mieszkając z tobą tyle czasu pod jednym dachem. Powinnam się przeprowadzić do babci i tam ćwiczyć swoją silną wolę. Zamiast tych cholernych tabletek i osłabiania siebie, powinnam była mierzyć się z tobą twarz w twarz i mówić ci, co mi się nie podoba.
- Wyprowadzisz się? – Głos mamy się łamał.
Dopiero teraz zauważyłam, że obie stoimy, a pomiędzy nami siedzi tata i ogląda całą sytuację z dołu.
- A jak myślisz?
- Nie zrobiłabyś mi tego.
- Tobie?! Raczej tacie, bo jedynie jego jest mi żal w tej rodzinie. Źle zrobił, biorąc sobie ciebie jako wybrankę do końca swojego życia. Na to samo by wyszło, gdyby popełnił samobójstwo.
Wybiegłam z kuchni w tym samym momencie, gdy mama zasłoniła sobie ręką usta. Pobiegłam do swojego pokoju. Tam, zamiast materaca na ziemi, stało pod ścianą dwuosobowe łóżko z baldachimem, obok którego wisiała szafka z książkami. Z moimi ulubionymi książkami. Pod nią był stolik nocny. Z drugiej strony pokoju zaś zastała olbrzymia szafa na ubrania, a obok niej biurko z lampką i leżącym już na blacie laptopem. Ściany pokoju były w kolorze fioletowym, a na ziemi były położone jasne panele.
Byłam tak zła na mamę, że nie potrafiłam za bardzo zachwycać się swoim nowym pokojem. Rzuciłam się na łóżko i przykryłam twarz poduszką, w którą zaczęłam płakać.
Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę! - krzyknęłam.
Marguerite
Wysłany: Nie 16:53, 07 Lis 2010
Temat postu:
Reneesme musi być śliczna
Kurcze, fajnie piszesz. Chcę więcej i więcej. Dlaczego nikt nie komentuje, skoro to jest naprawdę takie fajne? Jest Alice <jupi> ! Weny!
Forx
Wysłany: Pią 19:03, 29 Paź 2010
Temat postu:
Ness ma rację, komantazre dopingują ! Ludzie udzielajce się ! Rozkręćmy forum. Ok, więc może moja ocena wiele nie znaczy , ale inni także będą czytali/udzielali się .
Bardzo podoba mi sie opis Reneesme. Czytając wręcz widziałam na monitorze jej twarz
Jestem bardzo ciekawa imprezy, mam nadzieję na troszkę akcji,albo w przyszłości znajdzie jakiegoś ''towarzysza'' ? ;d
Renesmee
Wysłany: Śro 18:33, 27 Paź 2010
Temat postu:
Bloga nie chciałoby mi się prowadzić.
Dzięki za komentarz.
Tak sobie myślę, że może akurat te opowiadanie nie podoba się użytkownikom i dlatego też nie komentują. Co ja, biedna Nessie, mam zrobić? Pisać wam wszystkim na PW żebyście ruszyli swoje leniwe tyłki i zajrzeli do ,,Kącika Pisarza''? Zbyt nachalny ruch. Wolę czekać i czekać, aż ktoś w końcu przekona się do mojej twórczości chociaż odrobinkę. Nawet najmniejszy komentarz mnie ucieszy. A jak wiecie, komentarze karmią wenę!
Dobra, koniec przemowy Renesmee.
4.Forks
Serce waliło mi jak ogłupiałe. Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam ojca stojącego obok mnie.
- Wstajemy, księżniczko. Czas wrócić do rzeczywistości - powiedział najsłodszym głosem, jakim potrafił, po czym mruknął pod nosem: - Czas wrócić do piekła, jakie zamierza stworzyć twoja szalona matka. Też jej się zachciało. Kupić dom od byle jakiego urzędasa.
Po chwili zjawiła się przy nim mama.
- Mówiłeś coś, skarbie?
- Nie, nic, kochanie. Tak sobie tylko nuciłem pod nosem.
- Aha. To dobrze - oznajmiła. - Przed chwilą rozmawiałam z bardzo uprzejmymi ludźmi, którzy powiedzieli mi, jak dojechać do NASZEGO domu.
Nie wiem, dlaczego dała nacisk na słowo ,,naszego’’. Czyżby jednak ominęła mnie jakaś ciekawa rozmowa?
Szkoda. Musiało być naprawdę interesująco.
- Świetnie - burknął ojciec, po czym ruszył w stronę wyjścia. Pozbierałam się z mojego fotela i ruszyłam za nim.
Dziwne, że nie obudziłam się podczas lądowania. Chyba naprawdę musiałam być zmęczona. Przespać tyle czasu…
Czekaliśmy piętnaście minut na zamówioną przez mamę taksówkę, po czym pojechaliśmy do naszego nowego domu.
Tak jak mówiła mama, był mały. O tym, że nie wyglądał na jeden z tych ekskluzywnych w Phoenix już nie wspomnę. Miał tylko dwie sypialnie u góry i jedną łazienkę. Kuchnia była cała zakurzona, a salon wyglądał tak, jakby przeszło przez niego tornado.
- To nic, posprzątamy i będzie dobrze - powiedziała uradowana mama. Przez całą drogę i teraz, w domu, uśmiechała się bez przerwy. Czy jej kompletnie odbiło? Chyba nowa posada całkowicie zasłoniła jej oczy i nic teraz nie widzi, biedaczka.
Wiedziałam, że tak się to skończy, wiedziałam.
- Mamo, gdzie będziemy spać? - zapytałam.
- Każdy w swoim pokoju, na materacu. Jutro odwiozę cię do szkoły przed pracą - odpowiedziała.
- Nie chcę cię urazić, ale ja nie chodzę tu do szkoły.
- Wiem, skarbie. - Uśmiechnęła się szeroko. - Od jutra zaczniesz.
Szczęka mi opadła. Od jutra? W środku semestru mam chodzić do innej szkoły? Nie, ja nie chcę. Nowi nauczyciele, uczniowie, przedmioty, szkoła… To wszystko dzieje się za szybko. Dopiero co wróciłam z lotniska, parę godzin temu byłam jeszcze w swoim pokoju i rozmawiałam z Mariettą, teraz jestem w nowym domu, a jutro zaczynam szkołę w nieznanym mi dotąd miasteczku.
Zaczęłam nierówno oddychać.
Dzisiaj doświadczyłam, na co stać moją mamę. Potrafiła tak szybko obmyślić niezawodny dla niej plan, a do tego jeszcze wcielić go w życie!
Jeśli naprawdę jej na czymś zależy, potrafi się postarać. Mogłaby też być taka, gdy chodziło o nasze wspólne wyjazdy na wakacje.
W mojej sypialni, na podłodze, rozłożyłam gruby koc i położyłam się na nim. Nawet się nie zorientowałam, kiedy zasnęłam. Przespałam całą noc, bez ani jednej pobudki. A już się obawiałam, że przez deszcz nie będę mogła spać. Może udało mi się tylko dzisiaj? Może zacznie się od jutra? W końcu wczoraj byłam bardzo zmęczona. Nie co dzień człowiek się przeprowadza i podejmuje tak poważne decyzje bez zastanowienia.
Szybko się ubrałam i umyłam, po czym zeszłam na dół, gdzie zjadłam śniadanie (właściwie to trochę pomieszałam w misce z mlekiem i płatkami). Później pojechałam z mamą do szkoły. Właściwie to ona tylko mnie podwiozła, bo spieszyła się (jak zawsze) do pracy.
Poszłam do sekretariatu, zgodnie z jej poleceniami, po mój plan lekcji. Pani, która mnie obsługiwała była bardzo miła. Może i za bardzo. Zadawała mi mnóstwo pytań na temat mojej byłej szkoły i nauczycieli.
Moją pierwszą lekcją okazała się matematyka. Usiadłam na samym końcu klasy i czekałam na najgorsze. Wszyscy uczniowie, wchodząc do klasy, od razu zwracali wzrok na mnie. Nienawidziłam takich chwil. Nienawidziłam tego, jak ktoś na mnie patrzy z ciekawością, jakbym była czymś fajnym, nowym, zabawnym. Nie lubiłam i nie lubię być w centrum uwagi.
Po chwili do klasy wszedł nauczyciel. Wszyscy zajęli już swoje miejsca i patrzyli na niego uważnie. Postanowiłam nie kryć już twarzy pod kurtyną moich włosów i wtopić się w otoczenie. Bacznie obserwowałam pedagoga, wyczekując, co ma nam do powiedzenia.
- Dzień dobry - powiedział. - Dzisiaj dokończymy wczorajszą lekcję. Zanim do tego dojdziemy, chciałbym wam przedstawić nową uczennicę, która od dzisiaj będzie uczestniczyć w moich lekcjach. – W tej chwili spojrzał na mnie. - Może przedstawisz się klasie? Wstań, proszę, aby wszyscy mogli cię zobaczyć. - Uśmiechnął się serdecznie.
Wykonałam jego polecenie i wstałam.
- Nazywam się Mery Shey - powiedziałam, po czym zawstydzona szybko usiadłam.
Przez resztę lekcji starałam się skupiać na tym, co mówił nauczyciel, jednak nie było to takie proste. Rozpraszał mnie wzrok innych, którzy co chwilę na mnie zerkali. Musieli to robić? Pewnie byłam czerwona jak burak z zawstydzenia. Zawsze robię się czerwona, gdy staję się centrum zainteresowania.
Odetchnęłam z ulgą, gdy zadzwonił dzwonek kończący lekcję. Spakowałam książki i zeszyt do torby i szybkim krokiem wyszłam z klasy. Od razu ruszyłam w kierunku kolejnej sali, w której miałam mieć lekcję. Żeby ukryć rumieniec, spuściłam głowę i szłam szybkim krokiem, właściwie prawie biegłam. Myślałam o tym, aby jeszcze dziś nakłonić mamę do wypisania mnie z tej szkoły i do nauczania w domu, co w tym wypadku wydawało mi się najlepszym rozwiązaniem, gdy nagle na kogoś wpadłam. Kilka książek wypadło z torby, która zsunęła mi się z ramienia.
Odruchowo uklękłam i zaczęłam zbierać książki z podłogi.
- Przepraszam - zabrzmiał piękny sopran. Ze zdziwienia aż westchnęłam. Nigdy nie słyszałam tak pięknego, żeńskiego głosu. Dziewczyna uklękła przede mną i pomogła mi włożyć książki do torby. Gdy już wszystkie się w niej znalazły, spojrzałam na nią. Była równie piękna, jak jej głos. Miała bardzo jasną cerę, jednak jej policzki były lekko zaróżowione. Kasztanowe włosy układały się w prześliczne loczki i spadały na ramiona. Jej twarz była niemal anielska. Nigdy nie widziałam kogoś równie pięknego. Ubrana także nie była najgorzej. Miała na sobie czarne rurki oraz białą bokserkę.
Podała mi rękę.
- Jestem Renesmee - przedstawiła się.
Na początku zastanawiałam się, czy podać jej rękę czy nie. Jednak, gdy tak na nią patrzyłam, nie potrafiłam jej niczego odmówić. Nawet podania głupiej ręki.
- Mery – powiedziałam, wstając.
Poprawiłam torbę na ramieniu i już chciałam kontynuować swoją drogę do następnej klasy, gdy ona stanęła przede mną.
- Jesteś tu nowa? – zapytała, marszcząc przy tym odrobinkę czoło. Pewnie przypominała sobie wszystkich uczniów, jakich kojarzyła z tej szkoły.
- Tak. Przeprowadziłam się tu wczoraj - odpowiedziałam.
- Fajnie - mówiąc to, szeroko się uśmiechnęła, odsłaniając rząd pięknych, białych zębów. - Co teraz masz?
- Słucham? - Tak się zapatrzyłam w jej nieziemską urodę, że zapomniałam o bożym świecie.
- Jaką masz teraz lekcję? - powtórzyła, cicho chichocząc.
Była bardzo miła, a do tego ładna. Może mogłabym się z nią zakolegować? Fajnie by było mieć w tej szkole kogoś znajomego.
Spojrzałam na swój plan lekcji, który trzymałam w ręce.
- Biologię - odpowiedziałam.
- Ja też. Zaprowadzić cię tam?
- Jak chcesz.
Znowu cicho zachichotała, choć nie wiem, co w naszej rozmowie było tak śmiesznego, po czym chwyciła mnie pod łokieć i zaczęła ciągnąć w nieznanym mi kierunku. Po chwili zatrzymała się przed jakimiś drzwiami.
- To tu – powiedziała, otwierając drzwi. Złapała mnie za rękę i pociągnęła do klasy. Wszyscy uczniowie już tam byli. Siedzieli na swoich miejscach i obserwowali mnie i Renesmee. Jednak ona się tym nie przejęła. Zaprowadziła mnie na koniec klasy, gdzie było jeszcze kilka wolnych miejsc.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Dopiero teraz zauważyłam, że ławki na tyłach zajmują osoby o równie olśniewającej urodzie, co Renesmee.
Ostatnią ławkę pod oknem zajęła chyba jakaś para, która bacznie nas obserwowała. Miedzianowłosy mężczyzna o anielskiej urodzie oraz kobieta o kasztanowych, lekko falowanych włosach, zadziwiająco przypominających fryzurę mojej nowej koleżanki. Byli bardzo do niej podobni, jednak ich tęczówki miały inny kolor. Ona miała je w kolorze czekolady, a oni miodowe.
Renesmee wskazała mi miejsce w ostatniej ławce, w środkowym rzędzie.
- Usiądź tam - powiedziała, po czym sama usiadła w przedostatniej ławce pod oknem, obok jakiejś dziewczyny, patrzącej prosto przed siebie. Nie mogłam ocenić jej wyglądu, bo widziałam ją jedynie z boku, ale wydawała się równie ładna jak ci, co siedzieli za nią.
- Alice? - zapytała cicho Renesmee, zwracając się do swojej sąsiadki z ławki.
Czyli ta dziewczyna obok niej zwała się Alice. Już znam dwie osoby po imieniu w tej szkole.
Dziewczyna o kruczoczarnych, sterczących włosach nie odpowiedziała jej.
- Co jest? - Renesmee odwróciła się do tyłu i spojrzała na miedzianowłosego.
Aha, czyli ich także znała. W sumie to nic dziwnego. Są podobni do siebie to raz, a dwa to w sumie jeszcze bardziej nic dziwnego, bo po prostu znają się zapewne już jakiś czas, nie to co ja.
- Powiem ci później - odpowiedział miedzianowłosy. Renesmee przewróciła oczami, po czym odwróciła się do swojej ławki.
Skupiając się na ich rozmowie, zapomniałam o dziewczynie siedzącej obok mnie. Dopiero po chwili zorientowałam się, że ona patrzy na mnie.
- Jestem Gabierlle - powiedziała.
Przypominała mi trochę Mariettę. Też była bardzo wysoka i do tego też miała głowę pełną malutkich, czarnych loczków.
- A ja Mery - przedstawiłam się.
- Jesteś tu nowa? - zapytała.
- Tak.
- Widzę, że już znalazłaś sobie koleżankę - zaśmiała się, wskazując brodą Renesmee.
- Masz rację, znalazłam. Jest bardzo miła. Wpadłam na nią, idąc tu na lekcję. - Poczułam, że się czerwienię.
- To miałaś szczęście.
- Dlaczego? Znasz ją?
- W tej szkole nie da się kogoś nie znać - pokręciła głową z niedowierzeniem. - Nie przejmuj się. Mogę cię w ten świat wprowadzić.
- Sama nie wiem…
- Jejku, poplotkujemy tylko trochę. – Zachichotała. - Nigdy z nikim nie plotkowałaś czy co?
- Nie o to mi chodzi - przewróciłam oczami. - Nie wiem, czy chcę od razu poznawać wszystkie tajemnice wszystkich ludzi z tej szkoły skoro nawet ich jeszcze nie kojarzę.
- Może masz rację. Mam pomysł. Zabiorę cię ze sobą na imprezę w tę sobotę. - Zaklaskała w dłonie. - Poznasz paru ludzi, resztę najwyżej pokojarzysz… Będzie fajnie, zobaczysz!
- Ja nie chodzę na imprezy.
- Tam skąd pochodzisz…
- Z Phoenix - wtrąciłam.
- No właśnie. Z Phoenix. Nie było tam żadnych imprez?
- Były. Na początku na nie chodziłam, ale później mi się odechciało. Nie podobało mi się tam towarzystwo i w ogóle.
- Tutaj ci się spodoba. - Szeroko się uśmiechnęła.
- Niby dlaczego?
- Po pierwsze, jest to mniejsze miasteczko, więc na imprezie nie będzie ludzi, których nie znam.
- A po drugie?
- A po drugie, to… ta impreza będzie lepsza od wszystkich twoich poprzednich razem wziętych. Zawsze imprezy na plaży są fajne. Do tego przystojni chłopcy z rezerwatu… - rozmarzyła się, nie kończąc swojej przemowy. Niestety, po chwili do klasy wszedł nauczyciel i nie mogłyśmy już dalej rozmawiać.
Na lunchu usiadłam przy najbardziej oddalonym stole w kącie. Niespodziewanie po chwili dołączyła do mnie ta sama dziewczyna, która siedziała ze mną na biologii.
- No i co ustaliłaś w związku z imprezą? – zapytała, siadając naprzeciw mnie.
- Nie idę. Może kiedy indziej.
- Dlaczego?
- Czułabym się tam głupio.
- Niby dlaczego?
- Ty na pewno byś poszła do swoich znajomych, a ja? Zostałabym sama.
- Dlatego powinnaś ich najpierw poznać. Właściwie nie zostałabyś sama… Oprócz mnie masz też Nessie, prawda?
- Nessie?
- No tak. Przecież szłaś z nią na biologię. - Popatrzała na mnie jak na idiotkę.
Po chwili skojarzyłam, że Nessie musi być jakimś skrótem od imienia Renesmee, które po części trudno się wymawia.
- A, faktycznie - powiedziałam. - Nie wiem, czy można nas nazwać koleżankami, raczej znajomymi. Wpadłam na nią, a ona tylko mnie odprowadziła do klasy, co było bardzo miłe z jej strony.
- Raczej można was nazwać koleżankami. Nessie i jej rodzeństwo nie mają za dużo znajomych w tej szkole. - Wskazała brodą na stolik, przy którym siedziała z szóstką innych uczniów. Rozpoznałam w nich tą trójkę z biologii, czyli tą dziewczynę, z którą Renesmee siedziała i parę z ostatniej ławki pod oknem.
- To jest jej rodzeństwo? - Wytrzeszczyłam oczy. Wszyscy byli bardzo ładni. Od razu rzucali się w oczy, bo oprócz tego, że zachwycali swoją urodą, nie zachowywali się także jak zwykli nastolatkowie. Byli poważniejsi. Na pewno tak jak ja nie wybierają się na tę imprezę. Jednak dla upewnienia się, zapytałam o to Gabrielle.
- Też idą na imprezę?
- Raczej nie. - Pokręciła przecząco głową.
- Dlaczego nie?
___________________________
Muszę się wam przyznać, że już mam napisany w połowie 6 rozdział, więc będzie co do czytania
Forx
Wysłany: Wto 20:24, 12 Paź 2010
Temat postu:
Bardzo ciekawe, ladny jezyk uzyty
Ja na twoim miejscu zalozylam bym bloga z opowadaniami ;d
Renesmee
Wysłany: Pon 17:48, 11 Paź 2010
Temat postu:
Nikt nie komentuje, nikt nie dodaje nowych opowiadań lub rozdziałów... Co jest z wami?
Zapomniałam dodać, że betą nadal jest Courtney
3.Wyjazd
- Wyjeżdżamy - oznajmił.
- Jak to? Dokąd? Po co? – wyrzucałam z siebie pytania jedno po drugim.
Niby dlaczego mamy gdziekolwiek wyjeżdżać?
Zaraz.
Czyżby mama awansowała? Jak to możliwe? No tak, zasłużyła na to, jednak nie spodziewałam się, że tak szybko się to potoczy.
- Awansowałam - wyszeptała mama zza pleców taty. Pewnie boi się mojej reakcji.
To ją zdziwię, a co. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Nie wybuchnę płaczem, nie będę stękać i powtarzać: ,,Dlaczego?’’.
- To dokąd wyjeżdżamy? - zapytałam najspokojniej, jak potrafiłam. - Hiszpania? Włochy? Grecja?
- Forks - odpowiedziała mama drżącym głosem.
Co?! Forks? To małe, deszczowe miasteczko?! Dlaczego?
Nie powiedziałam tego na głos. Obiecałam sobie spokojnie podejść do sytuacji i tak będzie.
- Dobrze. To kiedy mam zacząć się pakować? Jeszcze dzisiaj czy jutro? - zapytałam.
Dobrze mi idzie. Nie ujawniam emocji, jakie mną targają. Jestem w tym coraz lepsza.
- Dzisiaj - odpowiedział na moje pytanie ojciec, po czym wyszedł z pokoju, a za nim mama.
Wyciągnęłam torbę spod łóżka i zaczęłam wkładać do niej kolejne przedmioty. Przy tym zajęciu starałam się nie myśleć, jak będzie wyglądała moja przyszłość w Forks. Nie chciałam się jeszcze bardziej stresować, choć ręce trzęsły mi się już jak galareta, a oddech był niespokojny. Starałam się go wyrównać, robiąc głębokie wdechy i wydechy, jednak nie za bardzo to pomagało.
Spakowałam już wszystkie moje bluzki i część spodni. Zaczęłam dobierać się do szafki z moimi pamiętnikami, w której znajdowały się również liczne pamiątki z podróży.
Schowałam je do mojego podręcznego bagażu wraz z komórką, iPod’em i laptopem. Z trudem wszystko upchnęłam i zamknęłam torbę.
Zeszłam na dół z walizkami. Po drodze prawie spadłam ze schodów, potykając się o własne nogi. Przez olbrzymie bagaże nie widziałam własnych stóp.
Czekałam na rodziców niespełna pięć minut. Na ich widok aż wytrzeszczyłam oczy. Nie spodziewałam się, że tak od razu zabiorą się za pakowanie i że tak szybko im to pójdzie. W końcu to nie było tak, jak w moim przypadku - parę toreb, ale całe kartony ubrań, sztućców i Bóg wie, czego jeszcze.
Całe szczęście, że najwyraźniej zdecydowali się zostawić meble. I tak były już za stare na takie przenoszenia z miejsca na miejsce. Pewnie w połowie drogi rozwaliłyby się tak, że nie można by było ich już poskładać.
Półgodziny później pędziliśmy już autostradą. Nie było zbyt dużych korków, jak już, to tylko niewielkie przy jakiś zjazdach.
Przez całą drogę słuchałam muzyki na moim iPodzie.
Godzinę później dojechaliśmy na lotnisko. Wypakowaliśmy nasze rzeczy z auta, które miał później odebrać z lotniska wujek Stefan.
Podążyliśmy w stronę kasy. Mama zapłaciła za zarezerwowane już wcześniej bilety i skierowaliśmy się w stronę samolotu.
Po piętnastu minutach siedzieliśmy już w swoich fotelach. Dopiero teraz mogłam tak naprawdę się skupić.
Zaczęłam intensywnie myśleć o naszym wyjeździe.
Kurczę, przez to całe zamieszanie zapomniałam zapytać, gdzie będziemy mieszkać.
Niemożliwe, że tak szybko zaoszczędzili i kupili nowy dom, a przy tym sprzedali stary po normalnej cenie.
- Mamo… - zaczęłam. - Gdzie my będziemy mieszkać?! – Poczułam narastającą panikę. Spokojnie, tylko spokojnie. To nie mój problem, gdzie zamieszkamy i z czego będziemy żyć. Jestem tylko dzieckiem. Dzieciaki nie powinny w ogóle interesować się takimi rzeczami. Zamiast tego powinny je interesować gry komputerowe, chłopcy, imprezy, alkohol… Wszystko, ale nie to, gdzie będą mieszkać.
Według mojego taty powinnam przypominać Mariettę. Ona zawsze stawiała na swoim w niesłusznej sytuacji, ale ją to nie obchodziło. Nie obchodziło ją to, że było źle, że mogło być jeszcze gorzej. Ważna była dana chwila. To podobno jej motto życiowe. A przynajmniej było ostatnim razem, gdy ją o to pytałam.
Uśmiechnęłam się pod nosem, przypominając sobie jej filozofię o tym, co się w życiu liczy, a co nie.
Ech, ta Marietta. Ciekawe, co teraz robi…
Gdy mama zaczęła odpowiadać na moje pytanie, z przerażenia wstrzymałam powietrze w płucach.
- No jak to gdzie? W Forks! Przecież ci mówiłam, prawda? - Zaśmiała się nerwowo.
Pewnie zastanawiała się nad tym, czy już mi o tym wspominała.
- Mamo, nie chodzi mi o to! - przerwałam jej rozmyślania, tak samo, jak ona zrobiła chwilę wcześniej, gdy zaczęłam myśleć o Marietcie. Zresztą, nieważne. Wrócę do tego później. Teraz mam coś ważniejszego na głowie. - Gdzie my będziemy mieszkać? Przecież nie mamy tam rodziny! U kogo będziemy nocować? U jakiś łaskawych, obcych ludzi, do czasu aż kupimy lub wybudujemy własny dom?
- Nie, kochanie, nie. Nie masz się o co martwić. Zamieszkamy w małym, ale przytulnym domku.
Ponieważ nie odpowiedziała szczegółowo na moje pytania, postanowiłam je powtórzyć.
- W jakim domku? Przecież nie mamy tam żadnego domku! Nie mamy tam rodziny. Nie mamy tam nikogo. Wypożyczyłaś domek od jakiś obcych ludzi?
- Od żadnych obcych ludzi! - oburzyła się. - Jeszcze czego, bym mieszkała w jakimś zaniedbanym, rozpadającym się domu, w dodatku u nieznajomych!
Zapomniałam, że mimo iż mama jest bardzo nierozważna, jest też bardzo wyczulona na punkcie pozycji społecznej. Na pewno, na przykład, nie zamieszkałaby w domu jakiś obcych, prostych ludzi, których nie zna. Jednak gdyby byli to jacyś urzędnicy, na pewno wprowadziłaby się do nich bez wahania.
- To gdzie?
- Miałam mało czasu i nie było żadnych porządnych domków na sprzedaż, więc musiałam zdecydować się na taki mały, zwykły, na obrzeżach miasta. - Nadąsała się. - Ja, taki ważny człowiek mam mieszkać w jakiejś klitce lub na łasce obcych ludzi! - prychnęła. - Jeszcze czego! Na głowę nie upadłam. Nie zniżę się do tak niskiego poziomu.
- Uspokój się, kochanie - do rozmowy dołączył tata. - Pomyśl, jednak lepszy mały domek, tylko dla nas, niż dom dzielony z nieznajomymi. - Uśmiechnął się do niej zachęcająco.
- Chyba masz rację. - Burknęła nadal urażona.
Jej zachowanie czasami doprowadzało mnie do szału. Jak można być tak próżnym? Mama była bardzo inteligentną i atrakcyjną kobietą. Gdyby nie jej przeklęta praca, na pewno byłaby normalną mamą, zajmującą się domem i dzieckiem. Jednak ona wolała uciekać na całe dnie. Wolała opuszczać swoje dziecko i męża.
Po prostu miała swój świat i cel, do którego dążyła. Chciała być kimś znanym i wielbionym, więc robiła wszystko, by tak się stało. Przeskakiwała nawet największe poprzeczki, za co ją jednak bardzo podziwiałam, ale niestety nie podzielałam jej zdania w wielu sprawach.
Dla mnie, na pierwszym miejscu była rodzina i to dla niej zrobiłabym wszystko. Nie praca, nie szkoła, nie znajomi. Rodzina. Tylko dla niej bym żyła.
Czasami myślałam, że mama uważała mnie i ojca za wielki życiowy błąd. Zachowywała się tak, jakby wolała, żeby nas nie było, jakby uważała, że bez nas byłoby jej lepiej, szybciej osiągnęłaby swój sukces. Gdy kłóciła się z ojcem, wspominała mu o tym, jednak oboje wiemy, że nie jest to do końca prawdą. Mimo wszystko, mama nas kochała. Dlatego nie chciała rozwieść się z tatą i żyć tak, jak to sobie wymarzyła.
Inne dzieci pewnie miały znacznie lepiej. Nie były w takiej sytuacji, jak ja. Na przykład Marietta. Ma… Zaraz. Chwileczkę. Co z Mariettą? Znowu o niej zapomniałam, znowu zepchnęłam ją na drugi plan. Moją najlepszą przyjaciółkę… Mniejsza o to.
Jako przyjaciółka powinnam jej chyba powiedzieć, że już nigdy się nie zobaczymy i jakoś się z nią pożegnać.
A ja po prostu zapomniałam.
Głowę miałam tak zawaloną czymś innym, że zapomniałam o czynnościach, które powinnam wykonać jeszcze przed przeprowadzką. To wszystko przez ten pośpiech. Kto normalny zmienia miejsce zamieszkania w ten sam dzień, w którym podjął decyzję o przeprowadzce? Tylko kompletne świry, ludzie, którzy żyją chwilą i nie obchodzi ich, jakie może to ponieść za sobą konsekwencje.
Wtedy zależało mi tylko na tym, by spakować się, podenerwować na mamę i ponarzekać na swój nieszczęsny los, który zaprowadził mnie do Forks, małego miasteczka w stanie Waszyngton. Warto dodać, że jest to bardzo deszczowe miasteczko, a ja nienawidzę deszczu. Chyba nikogo to nie dziwi, że go nie lubię. Właściwie od urodzenia mieszkałam w Phoenix, gdzie jest bardzo ciepło przez cały rok.
Oparłam głowę o fotel i zamknęłam oczy. Może tak zdrzemnąć się na małą chwileczkę? Tylko na chwilkę. Miałam za sobą bardzo męczący dzień i chciałam go jak najszybciej zakończyć.
Powinnam trochę odpocząć, przemyśleć wszystko od początku i poukładać sobie w głowie. Czy to dobry pomysł? Nie chciałabym zasnąć i przegapić, na przykład, kolejnej kłótni rodziców, z której na pewno podłapałabym dodatkowe informacje na temat naszej przeprowadzki.
Otworzyłam szybko oczy i rozejrzałam się dookoła. Tata czytał gazetę, a jego mina nie wyrażała niczego, oprócz tego, co zwykle, gdy oglądał przegląd sportowy.
Później spojrzałam na mamę. Przeglądała jakieś papiery (pewnie z pracy) z ciekawością i niedowierzeniem.
Wywnioskowałam, że nie ma się o co martwić i w tym samym czasie powieki same mi opadły.
Pogrążyłam się w śnie.
Chodziłam po pięknej piaszczystej plaży w upalny dzień, lecz nie było mi gorąco. Słońce nie parzyło, ale ogrzewało bardzo przyjemnie. Co chwilę schodziłam niżej, do przejrzystej, turkusowej wody, by móc zamoczyć w niej stopy. Na plaży było tylko kilku turystów, którymi w ogóle się nie przejmowałam. Czułam się tam jak u siebie w domu.
Spojrzałam przed siebie. W moją stronę zmierzał przystojny, wysoki mężczyzna przypominający Włocha.
Gdy staliśmy już przed sobą, a on wyciągnął rękę w moim kierunku, coś gwałtownie mnie obudziło. Aż podskoczyłam w fotelu.
Renesmee
Wysłany: Czw 19:55, 23 Wrz 2010
Temat postu:
Jest już drugi rozdział opowiadania
Beta tak jak poprzednio: z innego forum.
Rozdział króciutki za co z góry przepraszam
2.Wiadomość
Przez resztę dnia nie odzywałam się do Marietty. Rozumiem, zawsze była bardzo pewna siebie i zawsze musiało być tak, jak ona chciała, jednak tym razem przegięła. To, że nie musiała robić nic w domu i mogła wylegiwać się dwadzieścia cztery godziny na dobę w łóżku niezauważona przez rodziców, to nie moja wina. Może i oni rozumieją to, że ona jest nastolatką i że tak niby musi być, jednak moi rodzice nie. I bardzo dobrze. Nie potrafię sobie wyobrazić ich wyganiających mnie z domu.
To ja w domu robię za sprzątaczkę i kucharkę. Przyznaję, że mi to nie przeszkadza. Od jakiegoś czasu wolę spokój i ciszę. Może nie zachowuję się całkowicie jak odpowiedzialna osoba, ale nie można zaprzeczyć, że się staram.
W domu wysprzątałam kuchnię, pomyłam naczynia, po czym wróciłam do swojego pokoju. Dzisiaj na obiad będzie to, co wczoraj, czyli kurczak i frytki. Wystarczy, że pół godziny przed przyjazdem ojca odgrzeję i już.
Położyłam się na łóżku i wzięłam książkę, którą położyłam wczoraj na nocnym stoliku obok łóżka. Była to moja ulubiona książka, którą czytałam już wiele razy. Nosiła tytuł: ,,Romeo i Julia’’. Urzekła mnie w niej miłość dwojga tytułowych bohaterów. To takie uroczę i czasami wzruszające.
Po półgodzinnym czytaniu musiałam przerwać i odebrać telefon.
- Halo? - zapytałam.
- Chyba pomyliłam numery – mimo iż osoba się nie przedstawiła, rozpoznałam moją przyjaciółkę Mariettę.
- Przecież poznaję cię po głosie - powiedziałam, po czym wzniosłam oczy ku niebu. - Możesz mi powiedzieć, po co do mnie dzwonisz? Nigdy nie mylisz numerów, chyba że specjalnie. – dodałam.
Usłyszałam westchnienie. Pewnie zdała sobie sprawę, że zabrakło jej argumentów i teraz to ja prowadzę.
- No i? - Robiłam się niecierpliwa. Jak długo można zwlekać z odpowiedzią? Odpowiedź jest prosta - długo.
- No, więc… chyba powinnam ci coś powiedzieć… jestem tobie winna prze-prze-przeprosi-iny - wyjąkała.
- Ach, tak?
- T-tak.
- No więc?
- Przepraszam - oznajmiła na jednym wydechu.
Na mojej twarzy pojawił się triumfalny uśmiech. Nie często udawało mi się zmusić ją do użycia magicznego słowa ,,przepraszam’’, więc tym razem mogłam być z siebie zadowolona.
- Przeprosiny przyjęte.
- Dziękuję! - zapiszczała do słuchawki.
Zachichotałam, po czym przycisnęłam czerwoną słuchawkę i odłożyłam telefon na stolik.
Przyznam szczerze, nie lubiłam kłótni z Mariettą, dlatego też prawie zawsze robiłam to, co chciała, a jej to odpowiadało. W normalnych wypadkach ja musiałabym przeprosić ją za to, że nie podzielam jej opinii, ale dzisiejszego dnia pokazałam jej, że ja też mam swoje zdanie i musi się z tym pogodzić. Więc była jej kolej na przeprosiny.
Wygramoliłam się z łóżka i zeszłam na dół do kuchni. Zaraz miał przyjść tata, a wraz z nim ( jak jej się poszczęści i zostanie awansowana) mama.
Odgrzałam obiad i rozłożyłam talerze wraz ze sztućcami. Na środku stołu postawiłam miskę z frytkami, a także kurczaka.
Rozległo się pukanie do drzwi. Niemalże natychmiast ruszyłam je otworzyć.
Już po chwili stała przede mną mama wraz z tatą.
- Cześć, skarbie - pomachała do mnie, na co machinalnie odpowiedziałam tym samym.
Ruszyliśmy do kuchni. Usiadłam na swoim stałym miejscu przy stole, po czym zabrałam się za jedzenie.
- Jak ci minął dzień? - zapytał tata, biorąc drugą porcję frytek.
- Dobrze.
- Co robiłaś ciekawego?
- Czytałam.
- Aha. Może zaczniesz zajmować się czymś innym? Inne dzieciaki chodzą na imprezy i na spacery. Kiedyś też taka byłaś. Nie wiem, co się z tobą stało. Może ty mi powiesz…
- Nic mi nie jest - weszłam mu w słowo. - Po prostu wydoroślałam.
- Jeszcze masz czas na dorosłe życie.
- Nie mówię, że chce zamieszkać sama, bo jestem dojrzała. Uważam tylko, że imprezy alkoholowe do rana i długie spacery z najróżniejszymi niespodziankami są dla mnie głupie i dziecinne. Ja nie chcę się upijać i tracić świadomości. Nie chcę być taka jak inni, bo nie czuję takiej potrzeby. Kiedy w końcu zaakceptujesz mnie taką, jaka jestem?
Na parę sekund tacie odjęło mowę. Zastanawiał się pewnie nad jakąś ciętą ripostą, jednak chyba nie za bardzo wiedział, co powiedzieć.
Dokończyłam posiłek i odłożyłam naczynia do zlewu. Powoli ruszyłam w stronę swojego pokoju.
Nie zdążyłam nawet usiąść na łóżku, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałam.
Do mojego pokoju weszła mama, a za nią tata. Miny mieli niepewne.
- Chcielibyśmy z tobą porozmawiać - oznajmił tata.
Czyżby znowu chciał mi zrobić wykład o tym, co powinnam robić, a czego powinnam unikać? No tak. Zapamiętałam już na samym początku, więc nie musi tego powtarzać. Imprezy do rana, alkohol i inne używki są wskazane w moim wieku, za to powinnam unikać wszelkich książek.
Już chciałam wydrzeć się na niego, gdy wskazał ręką bym była cicho.
Rozzłoszczona zacisnęłam zęby i czekałam na to, co miał mi do powiedzenia.
Mal Vampiro
Wysłany: Pią 15:44, 17 Wrz 2010
Temat postu:
Fajne nawet! Pozdrawiam autorkę i życzę weny!
Renesmee
Wysłany: Wto 18:26, 14 Wrz 2010
Temat postu: Życiowe komplikacje (13.04)
Tak,tak,tak. To mój drugi nie zakończony FF.
Nie martwcie się, na pewno do nienawiści wrócę, jednak teraz z braku możliwości dostania się do moich już napisanych rozdziałów, zawieszam jego kontynuację.
Mam nadzieję, że już za niedługo będę mogła go kontynuować.
Wróćmy do tematu
FF opowiada o pewnej nastolatce, która zafascynowała się Cullenami, tak samo jak kiedyś Bella. Była nowa w szkole do której chodzili. Na imię jej było Mery.
Czy dowie się prawdy jaką skrywają?
Tego dowiecie się w moim ff
Akcja dzieje się po BD
I żeby nie było: Nie skreślajcie go już na starcie! Dajcie mi trochę czasu, trochę rozdziałów...
Naprawdę może być ciekawie
Rozdziały dostępne także na:
Chomikuj
Fanfiction.net
Beta jest z innego forum.
Prolog
Dookoła mnie panowała ciemność. Nic nie widziałam, więc nie byłam pewna, czy jestem tam sama. Nie wiem dlaczego, ale strasznie się czegoś bałam. Ręce mi się trzęsły, serce waliło jak ogłupiałe, nogi odmawiały posłuszeństwa, oddech był nierówny…
Po chwili zorientowałam się, że nie jestem już całkowicie sama, i że jestem na jakimś obszernym korytarzu. Nadal było ciemno, bo korytarz był cały z grafitowych kafelków.
Na jego drugim końcu stali moi rodzice. Uśmiechali się do mnie życzliwie.
Nie wiedziałam, o co im chodzi i dlaczego tam stoją. Nie mogą do mnie podejść? Przecież zawsze, gdy się bałam, byli przy mnie i wspierali mnie. Zawsze mogłam na nich liczyć i wypłakiwać się w ich ramiona.
- Mamo? - zapytałam drżącym głosem. Właściwie to nie wiem, czy mnie w ogóle usłyszała, bo prawie szeptałam z tego stresu.
Kiwnęła tylko nieznacznie głową. Nadal się uśmiechała.
Wstałam, podpierając się o ścianę. Nadal nie potrafiłam utrzymać równowagi. Zaczęłam iść w kierunku mamy. Z każdym moim krokiem oddalała się i robiła się bardziej przejrzysta.
- Mamo! - krzyczałam, po czym rzuciłam się pędem w jej stronę.
Gdy już prawie jej nie widziałam, zaczęłam rozglądać się za tatą. Całkowicie o nim zapomniałam. Byłam tak zajęta dogonieniem mamy, że nawet nie zwróciłam uwagi na to, że jego też już nie ma.
Po chwili znowu siedziałam na posadzce i zanosiłam się szlochem.
Jak mogli mnie tu zostawić?
1.Kłótnia
Gwałtownie się obudziłam. Byłam cała mokra. Serce waliło mi jak oszalałe, a oddech nie chciał się wyrównać. Spokojnie, pomyślałam, to tylko koszmar.
Ostatnio coraz częściej mnie nawiedzał. Próbowałam nawet go zidentyfikować, jednak nic z tego nie wyszło. Pierw myślałam, że rodzice gdzieś wyjadą, lecz później wydało mi się to nierealne. W końcu doszłam do wniosku, że to tylko głupi sen, ale nadal nie potrafiłam wyrzucić go z mojej głowy i tak po prostu o nim zapomnieć.
Zawsze był taki sam. Zawsze byłam na tym samym korytarzu, zawsze naprzeciwko mnie byli moi rodzice oraz zawsze się okropnie bałam.
- Mery! Wstawaj! Zaraz spóźnisz się do szkoły! - Doszły do mnie głosy z dołu. To była mama.
Spojrzałam na zegarek, który leżał na szafce nocnej. Rzeczywiście było już późno. Właśnie dochodziła ósma rano. Szybko wstałam i przeczesałam włosy jedną ręką. Założyłam kapcie na nogi, po czym zeszłam na dół do kuchni.
Mama siedziała już na swoim stałym miejscu, przy okrągłym stole w kuchni.
- Cześć - przywitałam się.
- Siadaj - wskazała miejsce naprzeciwko siebie.
Usiadłam, po czym przysunęłam sobie miskę z mlekiem i płatkami. Zaczęłam szybko jeść.
Spieszyło mi się, ponieważ miałam się spotkać przy szkole z Mariett.
Po chwili mama wstała, odłożyła swój talerz po tostach do zlewu i podeszła do mnie. Dopiero teraz zauważyłam, że ma na sobie swoją najlepszą sukienkę, którą ubierała tylko na ważne spotkania.
- Mam dzisiaj ważne spotkanie z szefem - oznajmiła. - Może uda mi się awansować - dodała z uśmiechem na twarzy. Wiedziałam, że o tym marzyła. Zawsze chciała być prawą ręką szefa i robić za ważną osobę w pracy. Starała się jak mogła przez trzy lata, a teraz może jej się uda i dostanie swoją wymarzoną posadę.
Codziennie całe dnie poświęcała pracy, ciekawe ile teraz będzie poświęcać. Może dwadzieścia cztery godziny na dobę? To by jej chyba najbardziej pasowało. Gdyby mogła, nie wracałaby na noc do domu, jednak jest zmuszona zrobić to dla swojej rodziny, którą i tak olewa. Tyle szczęścia, że jeszcze mam tatę, który wraca o normalniej porze do domu i wcale nie jest tym zawiedziony. Wręcz przeciwnie. Cieszy się jak głupi z tego, że może zasiąść w swoim fotelu i pooglądać telewizję.
- Trzymam kciuki - mruknęłam, po czym wróciłam do swojego posiłku. Gdy już skończyłam, odłożyłam miskę do zlewu i pobiegłam na górę się przebrać i umyć.
Po zejściu na dół ruszyłam od razu do wyjścia. Zamknęłam drzwi, po czym udałam się do swojego samochodu.
Jak zawsze było strasznie ciepło na dworze - jak to w Phoenix - więc ubrana byłam jedynie w t-shirt z krótkim rękawem i krótkie spodnie jeansowe. Na nogach miałam brązowe rzymianki.
Jadąc do szkoły, włączyłam klimatyzację. Jednak za dużo to nie pomogło, bo zanim w aucie dostatecznie się ochłodziło, byłam już na miejscu. Dobrze, że moje audi nigdy mnie nie zawodzi i zawsze mogę nim jeździć ponad 100 km/h w mieście. Dostałam go na moje siedemnaste urodziny od mamy i taty. Byłam wniebowzięta. Zawsze o takim marzyłam. Czarne, błyszczące i szybkie.
Zaparkowałam na końcu parkingu, bo wszystkie pozostałe miejsca były już zajęte, po czym pobiegłam do Marietty czekającej pod zadaszeniem szkoły. Minę miała zachmurzoną, przez co jej śliczna, ciemna twarz nie wyglądała najlepiej. Była dość wysoka i zawsze miała ładną, ciemną karnację oraz piękne, brązowe loki.
- Cześć - przywitałam się. - Idziemy?
- Jasne - szeroko się uśmiechnęła. - Już myślałam, że nie przyjdziesz…Czekałam na ciebie i czekałam… Nie masz budzika, czy co?
- Mam, mam. Zapomniałam go nastawić.
- Aha - tym zakończyła temat. - Co robisz dzisiaj wieczorem? Wybierasz się na imprezę do Dana?
- Nie, raczej nie. Chciałabym ten wieczór spędzić w domu i poczytać jakieś książki - odparłam.
- Robiłaś to tydzień temu i dwa tygodnie temu - zrobiła minę, jakby nad czymś mocno się zastanawiała. - Co się z tobą dzieje? Kiedyś prawie codziennie chodziłyśmy do kogoś na domówki i zrywałyśmy się ze szkoły. Potem nagle wszystko się zmieniło. Nie wychodziłaś i nie wychodzisz z nikim na dwór, nawet ze mną! Nie chodzisz na wagary, nie wybierasz się chociaż raz w tygodniu na imprezę…
- Widzisz… Jakoś mi się odechciało. Wolę teraz siedzieć w domu i czytać książki, a poza tym mam więcej roboty w domu i muszę sprzątać, prać i w ogóle. Rozumiesz prawda?
Po chwili zamyślenia odparła:
- Nie i nie zrozumiem. Przykro mi, ale nie dociera to do mnie, więc może powiesz mi, w co się ubierzesz dzisiaj na tą imprezę u Dana?
- Nigdzie nie idę - Właśnie wchodziłyśmy do klasy matematycznej.
- Wyciągnę cię siłą - oznajmiła moja przyjaciółka z szerokim uśmiechem.
- Wątpię.
- Zrobię to.
- Nie. - Zajęłam swoje miejsce z tyłu klasy, a obok mnie usiadła Marietta.
- Tak.
- Nie.
- Tak.
- Nie, nie i nie! - prawie krzyczałam. Byłam na nią zła i to bardzo. Nie obchodziło mnie to, że połowa zgromadzonych już uczniów obserwuję naszą wymianę zdań. - Nie obchodzi mnie to, że chcesz mnie gdzieś zabrać bez mojej zgody, bo wiem, że i tak ci się to nie uda. Dzięki, że poinformowałaś mnie o tym prędzej, bo teraz już wiem, że mam zamknąć szczelnie wszystkie drzwi w domu i wszystkie okna!
- Naprawdę?!
- Cisza! - Do klasy wszedł nauczyciel. Pan Barton nie lubił, gdy w klasie było głośno i tak nie było. Wszyscy się go bali, więc nawet nie mieli odwagi się odezwać, gdy jeszcze nie było go w klasie.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
Š 2001, 2005 phpBB Group
Theme bLock created by
JR9
for
stylerbb.net
Regulamin